Żaden, nawet najpiękniejszy, nadmorski zachód słońca
nie zastąpi ci tego co możesz zobaczyć w górach.

Jak co roku góry częstują raz deszczem, raz słońcem. Wracam tu z łezką w oku, z nadzieją na niezapomniane przeżycia, spotkanie nietuzinkowych ludzi a po tylu latach sam nie wiem po co chyba po prostu muszę. Staram się tą pasją zarazić też młodzież.

W tym roku przyszła kolej na Bieszczady. Odległe ale ciągle kultowe góry na południowo-wschodnich kresach naszego kraju. Sama podróż uczestników obozu wędrownego ze Skoków do Ustrzyk Górnych zajęła blisko 17 godzin. Nic więc dziwnego, że po przyjeździe i zakwaterowaniu się w schronisku „Kremenaros” sił starczyło tylko na spacer do „Zielonego Domku”. W budynku tym mieści się Bieszczadzki Ośrodek Historii Turystyki Górskiej, którego ekspozycję zwiedziliśmy. Warto wspomnieć, że Ośrodek pozostaje pod opieką Wielkopolskiego Klubu Przodowników Turystyki Górskiej PTTK im. K. Kantaka w Poznaniu.

11 VII czas ruszyć na szlak. Pierwszego dnia, na rozgrzewkę, z małymi plecaczkami (promocja gminy Skoki) ruszyliśmy do źródeł Sanu. Ścieżka prowadzi wzdłuż wschodniej granicy Polski, poprzez nieistniejące wioski m.in. Beniową i Sianki i doprowadza do źródeł Sanu nieopodal Przełęczy Użockiej. Niestety powrót tą samą trasą dla nas urozmaicony przelotnym deszczem.

12 VII Znów „na lekko” z samego rana, przy pięknej pogodzie, która będzie nam towarzyszyć przez cały dzień, przybywamy do Wołosatego. Zraz z początkiem i kierunkiem czerwonego szlaku po dwóch godzinach dochodzimy na Przełęcz Bukowską, przed nami pierwsze piękne widoki na Ukraińskie Bieszczady. Szutrowa droga zamienia się w górską ścieżkę, która poprzez skałki Rozsypańca wprowadza na wierzchołek Halicza 1333 m n.p.m. Podobno przy sprzyjającej pogodzie widać stamtąd światła Lwowa. Następnie trawersując Kopę Bukowaką (w pobliżu, której w 1988 zginął Waldemar Balcerowicz z Wągrowca) i Krzemień znaleźliśmy się u podnóża Tarnicy 1346 m n.p.m. i wkrótce wędrując w tłumie ludzi stanęliśmy na najwyższym szczycie polskich Bieszczadów. Po wykonaniu obowiązkowych fotografii poprzez Szeroki Wierch wróciliśmy do Ustrzyk Górnych

13 VII Prognozy pogody zapowiadały po południu deszcz, więc co prędzej zaczęliśmy się wpinać niebieskim szlakiem na Wielką Rawkę 1304 m n.p.m. tym razem obciążeni dużymi plecakami. Strome podejście, kłopoty na starcie i ciężar plecaków spowodowały, że grupa się trochę rozciągnęła toteż na styk trzech granic Polski Ukrainy i Słowacji na Krzemieńcu nie wszyscy dotarli. Silny wiatr, deszcz i grad przyspieszył nasze zejście do przytulnej bacówki PTTK Pod Małą Rawką

14 VII Siąpiący za oknami kapuśniaczek nie zachęcał do opuszczenia schroniska ale zabezpieczeni w przeciwdeszczówki weszliśmy na Połoninę Caryńską 1297 m n.p.m. Niestety niski pułap chmur sprawił, że widoków nie było. Pogoda zaczęła się (chwilowo) poprawiać przy schodzeniu. Wtedy na szlaku spotkaliśmy salamandrę plamistą – płaza o charakterystycznym czarno – żółtym ubarwieniu. Chwila przerwy w Berehach Górnych i dalej pośród jałowców wędrówka do Chatki Puchatka – najwyżej położonego bieszczadzkiego schroniska, które do tej pory oferuje spartańskie warunki noclegowe. Nie zagrzaliśmy tam miejsca, gdyż zbliżające się chmury przyspieszyły nasze zejście do Wetliny.

15 VII Tego dnia podzieliliśmy się na dwa zespoły. Jeden opanował Wetlinę i pobliskie kąpielisko, Miał też za zadanie przygotowanie wieczornego ogniska. Drugi na lekko ruszył ze Smereka poprzez Fereczatą, Okrąglik, Rabią Skałę z powrotem do Wetliny. Tego dnia wieczorem, przy ognisku, ci którzy po raz pierwszy byli na obozie wędrownym po pomyślnej próbie wody ognia, ziemi i powietrza zostali przyjęci do „Bractwa gwieździstego nieba i dziurawego namiotu”.

16 VII Było chyba już po jedenastej gdy zaczęliśmy się szykować do wejścia na znajdującą się nad Wetliną Przełęcz Orłowicza. Powód był prosty tego dnia do południa miano podać wyniki rekrutacji do szkół ponadpodstawowych. Wielu uczestników wędrówki było tym żywo zainteresowanych, a tam gdzie szliśmy mogły być kłopoty z zasięgiem. Po drodze towarzyszyły nam grupy wycieczkowe, na przełęczy też panował tłok, lecz już dalej na czarnym szlaku do Bacówki PTTK Jaworzec spotkaliśmy niewielu turystów. Wkroczyliśmy bowiem w tę część Bieszczadów mniej odwiedzaną. W schronisku miła atmosfera, którą jeszcze bardziej wzmocniły nasze wieczorne śpiewy przy gitarze.

17 VII Czarny szlak towarzyszył nam także następnego dnia. Mało przetarty i prawie bezludny zaprowadził nas do na obiad do Dołżycy. Tam też na maksa doładowaliśmy telefony, bowiem następny nocleg zaplanowany był w Studenckiej Bazie Namiotowej Łopianka. Jakże ciekawe, dla niektórych były, doświadczenia w postaci palenia w piecu, noszenia wody czy rąbania drewna. Nowe bazowe namioty nie były jednak zbyt ciepłe, toteż z radością powitaliśmy ranne słońce.

18 VII Wznoszący się na wysokość 1069 m n.p.m. Łopiennik był ostatnim szczytem powyżej 1000 m n.p.m. na trasie naszej wędrówki zarazem dopołudniowym celem marszu. Dalej w dół do Jabłonek, gdzie kiedyś stał pomnik gen. Świerczewskiego. Nie ma pomnika, nie ma turystów, nie ma sklepu, przy jedynym barze jesteśmy nielicznymi klientami tego dnia. Jabłonki umierają. A my dalej do kolejnej Studenckiej Bazy Namiotowej Rabe. Tutaj ruch o wiele większy, zwłaszcza rowerzyści. Śpimy w małych góra czteroosobowych namiotach, jest ciepło lecz nie tak klimatycznie jak poprzedniego wieczoru. Jest to ostatnia noc wędrownego.

19 VII Szybkie śniadanie i już wspinamy się krętą ścieżką na Chryszczatą 998 m n.p.m. Ta legendarna góra kryje w sobie wiele tajemnic. Tędy przebiegał w 1915 front I wojny światowej, o czy świadczą liczne groby przy szlaku. Także kolejny światowy konflikt zostawił swoje piętno. Tutaj swoją tajną bazę miała jedna ze sotni UPA. Na wierzchołku krótka chwila odpoczynku i w drogę. Dłużej zatrzymaliśmy przy Jeziorkach Duszatyńskich wielkiej i pięknej atrakcji tej części Bieszczadów. Słońce coraz mocniej grzało więc szybko z górki przez Duszatyn i Prełuki do Komańczy – miejsca w którym kończyliśmy tegoroczny wędrowny. Kolejne godziny to podróż powrotna na odcinku Rzeszów – Poznań dla wielu niewygodna.

Trudy podróży powrotnej nie zatarły dobrego wrażenia po bieszczadzkich wędrówkach. Wielu deklarowało udział w roku następnym. Łącznie pokonaliśmy około 150 km, podeszliśmy ok. 6500 m i zdobyliśmy prawie 200 punktów GOT. Było warto.

Harcmistrz Andrzej Surdyk

galeria zdjęć autorstwa uczestników wyprawy: