„połoniny zielone

przepastne doliny

ukwiecone łąki

strojne jak dziewczyny.”

Tak o Bieszczadach mówią fragmenty jednej z popularnych harcerskich piosenek. Właśnie tam, w te najdalej od Skoków oddalone polskie góry wybrali się w tym roku turyści z koła nr 77 „Klimczok”. Jak jest daleko mogliśmy się przekonać już na samym początku bowiem jazda pociągami i autobusem ze Skoków do Komańczy – miejsca, z którego rozpoczynaliśmy wędrówkę, zajęła nam ponad 20 godzin. Nic dziwnego, że po zameldowaniu się i kolacji w przytulnym schronisku „Podkowita”

Następnego dnia „na lekko”, czyli bez dużych plecaków udaliśmy się do znajdującego się w pobliżu klasztoru nazaretanek, który był miejscem internowania kardynała Stefana Wyszyńskiego od 27 października 1955 do 26 października 1956, czyli jak powiadają siostry: „zapowiedź przyjazdu przyszła w Święto Chrystusa Króla i wyjazd nastąpił po roku, w ten dzień”. Tutaj 16 maja 1956 w święto Andrzeja Boboli napisał prymas Polski tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Pokój, w którym przebywał kardynał, jest udostępniany zwiedzającym, więc nie przepuściliśmy takiej okazji.

Po uczcie duchowej przyszedł czas na wędrówkę. Pełni energii ruszyliśmy czerwonym szlakiem początkowo doliną Osławy i dalej na wschód ku Jeziorką Duszatyńskim. Jest to jedna większych osobliwości przyrodniczych Bieszczadów. Jeziorka powstały na skutek oderwania zachodniego zbocza pobliskiej góry Chryszczatej 13 kwietnia 1907, zatamowania odpływu potoku Olchowatego (dopływ Osławy) w kilku miejscach przez masy ziemi i skał, tworzące naturalne zapory, a następnie napływu wody. Do osunięcia zbocza doszło po wiosennych roztopach i ulewnych deszczach. Obecnie jest teren rezerwatu ścisłego pod nazwą „Zwiezło”.

Dalej szlak nas prowadził na wspomnianą już górę Chryszczata W okresie I wojny światowej przebiegała tędy linia frontu, o którą walczyły wojska austriackie i rosyjskie Jak dobrze rozejrzeć się po lesie można odnaleźć pozostałości rowów strzeleckich, bunkrów i ziemnych umocnień austriackich z roku 1914, polskich z roku 1920 oraz walk z okresu II wojny i powojennych z lat 1944–1946. Niestety nadciągająca burz nie pozwoliła na większe poszukiwania i w pośpiechu udaliśmy się do studenckiej bazy namiotowej „Rabe” – miejscu naszego noclegu.

Noc w bazowym namiocie, kąpiel w potoku, szykowanie herbaty i posiłku przy ogniowej kuchni, to tylko niektóre atrakcje pobytu w takim miejscu.

Kolejny dzień przyniósł upalną pogodę, ale było coś czuć w powietrzu, więc póki jeszcze słońce nie piekło ruszyliśmy w dalszą drogę. Na szczęście szlak do Cisnej wiódł głównie przez lasy. Nie było pięknych widoków, ale też słońce nie paliło. Nasze przeczucia co do pogody sprawdziły się po południu, bowiem wchodząc do schroniska „Pod Honem” towarzyszyły nam pierwsze krople deszczu. Z krótką przerwą (podczas której zdążyliśmy rozpalić ognisko i zjeść kiełbaski) deszcz padał do następnego dnia przed południem. Był to jednak dzień pobytowy. Niektórzy z nas wykorzystali go na odpoczynek, zwiedzanie wioseczki, w której jedną z większych atrakcji jest słynna w całych Bieszczadach knajpa „Siekierezada” Byli jednak i tacy, którzy wybrali górską wędrówkę na pobliskie szczyty Jasło i Okrąglik. Wyprawa była bardzo udana, bowiem wyszło słońce, opadły mgły i ze wzniesień roztaczały się sięgające kilkudziesięciu kilometrów piękne widoki.

Następny dzień i następna bieszczadzka atrakcja – przejazd słynną bieszczadzką ciuchcią czyli wąskotorową kolejką, która początkowo woziła drewno z pobliskich lasów a teraz turystów. Wysiadając z wagonika leśnej kolejki nie wiedzieliśmy jeszcze, że wchodząc na czarny szlak tego dnia przeżyjemy niesamowite przygody. Od samego początku widać było że tą trasą nie często chodzą turyści. Będące w połowie drogi schronisko Jaworzec było niemal puste. Po kilku godzinach marszu na ścieżce zobaczyliśmy tropy niedźwiedzia, wzmożyliśmy więc ostrożność. Po kilku minutach kilkanaście metrów od naszej grupy jak z wielkim hukiem łamią się grube gałęzie. Widocznie misiu zwęszył lub zobaczył nas pierwszy i nie był ciekawy spotkania z turystami. Spotkanie to zmobilizowała nas do jeszcze szybszego marszu i przed planowanym czasem dotarliśmy do Wetliny kolejnego miejsca noclegowego.

Po dobrze przespanej nocy zaopatrzeni w wodę i kanapki ruszyliśmy w pasmo graniczne. Celem wędrówki tego dnia był Krzemieniec, który jest miejscem zbiegu granic Polski, Słowacji i Ukrainy. Miejsce to jest oznaczone granitowym obeliskiem, przy którym zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotografie ze wszystkich stron Jest to jednocześnie najwyższy punkt Gór Bukowskich – słowackiej części Bieszczadów. Na południowym odgałęzieniu szczytu, przy słupku granicznym nr 2, znajduje się najbardziej wysunięty na wschód punkt Słowacji. Ponieważ przekroczyliśmy 1000 m.n.p.m ze szczytowych partii wzniesień mogliśmy podziwiać przepiękne widoki. Szczególnie połonin, które były naszym celem kolejnego dnia. Tak też się stało przy pięknej pogodzie wspięliśmy się na Smerek a następnie przez Przełęcz Orłowicza na Połoninę Wetlińską. W jej wschodnim krańcu pod wierzchołkiem Hasiakowej Skały Leży. Schronisko PTTK „Chatka Puchatka” na Połoninie Wetlińskiej (1228 m n.p.m.) – najwyżej położone schronisko w Bieszczadach,

Od wielu lat ajentem schroniska jest Ludwik (Lutek) Pińczuk – legenda Bieszczadów. Panują tu spatyańskie warunki. Nie ma prądu ani bieżącej wody (do potoczku ok. 15min), jednak nie zrażeni tymi trudnościami skorzystaliśmy z gościny i zostaliśmy tu na nocleg. Wieczorem rozpętała się burza, cóż to były za widoki.

Następny dzień i następna połonina tym razem Caryńska, lecz po drodze jeszcze Berehy nieistniejąca wieś, w której przed wojną żyło kilkaset mieszkańców Obecnie wieś zamieszkana jest przez jedną rodzinę, jest też stary cmentarz z ruinami cerkwi. To właśnie tu biwakowaliśmy w 1996 walcząc z plagą myszy. Pod koniec dnia dotarliśmy do Ustzyk Górnych skąd mieliśmy w planie wyprawy w najwyższe partie Bieszczadów.

Zanim jednak ruszyliśmy na szlak przy wieczornym ognisku wszyscy, którzy byli po raz pierwszy na obozie przeszli chrzest. Po próbach czterech żywiołów zostali uroczyście przyjęci do „Bractwa Gwieździstego Nieba i Dziurawego Namiotu”.

Prawie na koniec obozu ruszyliśmy na Tarnicę(1346 m n.p.m.) – najwyższy szczyt polskich Bieszczadów wznoszący się na krańcu pasma połonin, w grupie tzw. gniazda Tarnicy i Halicza. Szczyt należy do Korony Gór Polski. Nazwa góry pochodzi od charakterystycznej, ostro wciętej w grzbiet przełęczy o wysokości 1275 m n.p.m., (w języku rumuńskim słowo „tarniţa” oznacza siodło, przełęcz) Po pamiątkowej fotografii pod krzyżem ( w Wielkanoc wchodzi tutaj Droga Krzyżowa) ruszyliśmy trawersując Krzemień w stronę Bukowego Berda. i Halicza. To właśnie tutaj na stokach Bukowego Berda 28 VI 1988 od uderzenia pioruna zginął Waldemar Balcerowicz – znany przez wielu przyjaciel turystów i harcerzy, nauczyciel geografii w wągrowieckim liceum. Po chwili zadumy, zapaleniu znicza ruszyliśmy na Halicz, z którego ponoć nocą przy dobrej pogodzie widać światła Lwowa.

Wierzchołek 1333 m.n.p.m. cieszy się ogromną popularnością wśród turystów dzięki dookolnej panoramie na polską i ukraińską część Bieszczadów. Najlepiej widać z niego górną część doliny Sanu ciągnącą się w stronę Przełęczy Użockiej, a w kierunku południowo-wschodnim Rozsypaniec, Połoninę Bukowską z Kińczykiem Bukowskim oraz najwyższe bieszczadzkie szczyty z Pikujem. Przy dobrej widzialności można dostrzec szczyty Gorganów. Uraczeni tym widokiem tęsknym wzrokiem patrzeliśmy na wschód. Lecz z zachodu nadciągały chmury. Z pierwszymi kroplami deszczu weszliśmy do Wołowatego, skąd busem wróciliśmy do Ustrzyk.

Następny dzień był ostatnim dniem wędrowania, lecz zanim ruszyliśmy na szlak odwiedziliśmy Zielony Domek. Jest to muzeum oraz centrum kultury turystycznej. Ośrodek pozostaje pod opieką Wielkopolskiego Klubu Przodowników Turystyki Górskiej PTTK im. K. Kantaka przy Wielkopolskiej Korporacji Oddziałów PTTK. A przy pracach konserwatorskich wielkim zaangażowaniem wykazali się członkowie wągrowieckiego oddziału PTTK.(zainteresowanych odsyłam na stronę www). Skoro spotkaliśmy znajomych nie omieszkaliśmy zwiedzić przepięknej ekspozycji i posłuchać historii tych regionów w tym także Grganów i Czarnohory. Po porannej uczcie kulturalnej ostatni raz ruszyliśmy na szlak. Tym razem celem naszym były źródła Sanu. Aby je osiągnąć pojechaliśmy busem do osady Bukowiec skąd bierze swój początek ścieżka dydaktyczno – przyrodnicza Początkowo droga wiedzie przez las, jednak po krótkim czasie wchodzimy na piękną, pustą przestrzeń dzikie łąki to pozostałości po polach i pastwiskach nieistniejącej współcześnie wsi Beniowa. Pozostał cmentarz fundamenty cerkwi oraz olbrzymia lipa stojąca w szczerym polu a kiedyś w centrum wsi. Po przejściu łąk z lewej strony ukazują się ukraińskie słupki graniczne i nie szerszy od Małej wełny San, po prawej widzimy m.in. Halicz na którego szczycie byliśmy poprzedniego dnia. Idąc dalej mijamy ruiny dworu Stroińskich i tzw grób hrabiny

(właściwie: 2 płyty nagrobkowe + mała kaplica; potocznie całość określa się właśnie mianem grobu hrabiny). Jeszcze chwila przerwy przy tablicy widokowej na ukraińskie Sianki i osiągamy umowne źródła Sanu. Powrót tą samą drogą, bowiem na wschód i południe jest Ukraina na zachód można wejść na najbardziej wysunięte na południe miejsce Polski – Opołonek, lecz potrzeba do tego specjalnego pozwolenia Bieszczadzkiego Parku Narodowego.

Wieczorem ponownie odwiedziliśmy Zielony Domek oglądając film o Huculszczyźnie. Zweryfikowaliśmy też książeczki GOT i wykupiliśmy odznaki. Zostały one uroczyście wręczone wieczorem w Bukowcu nad Zalewem Solińskim, gdzie spędziliśmy naszą ostatnią noc na południowo wschodnich kresach RP. Jeszcze tylko ok. 20 godzin podróży i byliśmy w Skokach. Lecz mimo tylu trudów nie jeden z nas powróci tu. Bieszczady mają, bowiem taki magnes, że chce się do nich wracać.