Małgorzata Kalicińska, autorka niezwykle popularnej trylogii: „Dom nad Rozlewiskiem”, „Powroty nad Rozlewiskiem”,  „Miłość nad Rozlewiskiem”, odwiedziła swoich czytelników w Skokach, w czwartek, 15 września 2011 r., o godz. 18.00. Czekaliśmy na nią niecierpliwie i pojawiła się – drobna blondynka w dżinsach i czerwonych szpilkach. Chyba każdy z obecnych na spotkaniu chciał się przekonać jaka jest osoba, o której długo nikt nic nie słyszał, aż na rynku wydawniczym, w 2006 roku, pojawiła się pierwsza część trylogii i zachwyciła chyba wszystkich. W każdym razie ja nie słyszałam skarg, a wręcz przeciwnie, po pojawieniu się „Domu nad rozlewiskiem” czytelniczki pilnowały, by nie zdarzyło mi się przeoczyć pojawienia się w  księgarniach kolejnych książek pani Małgorzaty.

Po krótkim przywitaniu i wstępie pisarka poprosiła o zadawanie pytań, bo jak sama zaznaczyła, nie jest bardzo rozmowna i nie wie co ma mówić, nie wie co nas interesuje. Obecni na spotkaniu z pewną nieśmiałością i drżeniem w głosie zadali raptem może pięć pytań, nie więcej. Ich powściągliwość wynikająca raczej z nieśmiałości charakterystycznej dla ludzi pogrążonych w książkach, niż z nieznajomości literatury tworzonej przez naszego gościa, wcale nie zaszkodziła spotkaniu. Pani Małgorzata, wbrew swoim wcześniejszym zapewnieniom mówiła dużo i bardzo sensownie. Jak zaczęła pisać, dlaczego? Na początku pisała dla swoich „bachorów”, dla dzieci, żeby wiedziały jak żyło się kiedyś i by znały wszystkie rodzinne historie i koligacje, przynajmniej te, które ona sama pamięta. Potem jakoś wszystko samo się potoczyło. Zaczęła tworzyć, wymyślać świat swojej pierwszej powieści. Opowieść rozrastała się nieoczekiwanie w imponującej grubości tomisko, później pojawiło się kolejne i kolejne i jeszcze … . Podczas rozmowy wynurzyły się refleksje na temat różnic jak wyglądało dzieciństwo niegdyś i jak wygląda świat współczesnych dzieci, nastolatków. Okazuje się, że istniał kiedyś świat bez telewizji, komputerów i dzieci się nie nudziły. Znajdowały dla siebie mnóstwo interesujących zajęć i chyba rosło się w tamtych czasach jakoś bliżej przyrody, natury, bliżej drugiego człowieka. Nie obcowało się tyle ze szklanym ekranem, bo zwyczajnie go nie było. Małgorzata Kalicińska ceni sobie bardzo chwile spędzane na łonie natury i to nie tylko w czasach dzieciństwa. Określiła siebie wręcz słowami: „Jestem miastowa, jednak cała unurzana we wsi…” To musi być prawda, świadczy o tym sceneria w jakiej umiejscawia bohaterów swoich książek. Wystarczy zajrzeć do książek, by się przekonać. Właśnie, sceneria, obraz, film – nie zabrakło pytania o serial nakręcany na podstawie jej książek, o stosunek do niego samej autorki. Okazało się, że podobnie jak czytelnicy, pisarka nie do końca zgadza się z serwowaną przez telewizję, przesłodzoną wersją jej historii. Ale cóż, liczy się oglądalność, nazwiska aktorów,… komercjalizm. Pani Małgosia opowiedziała jak wyglądał początek jej pisania i jak smakował niespodziewany sukces. Zdradziła, że wie również, bo przekonała się na własnej skórze, jak to jest, kiedy pojawia się w domu kryzys finansowy. Dała w ten sposób do zrozumienia, że mimo iż teraz jest świetnie, to przeszła różne sytuacje w swoim życiu, jest doświadczonym życiowo człowiekiem. Osobiście rozbawiło mnie określenie jakim obdarzyła swego małżonka – „książę mąż”. To dziwne, bo pasuje ono do różnych panów, których znam. Nie zabrakło również rozmowy na temat książek i czytania. Bardzo interesująca i niezwykle sensowna wydaje mi się interpretacja terminu „literatura kobieca”, którą sformułowała podczas spotkania pani Kalicińska, opowiadając o swoim spotkaniu z jednym ze znawców literatury. Rzeczywiście literatura nie posiada płci, ale można literaturę kobiecą wyznaczyć kierując się statystyką czytelniczą. Te książki, po które najczęściej sięgają kobiety, należy właśnie zaliczyć do literatury kobiecej.  Nasz gość nie jest zwolennikiem wartościowania literatury na taką, którą warto czytać a nawet trzeba i na taką, po którą pod żadnym pozorem sięgać nie należy. Przytoczyła przykład książek z serii „Harlequin”. Czytanie jest bowiem dla niej jak pożywienie. Po przeczytaniu czegoś bardzo treściwego, trudnego i ciężkiego, człowiek zwyczajnie ma ochotę na coś lekkiego, słodkiego i odwrotnie. Czasami to sytuacje życiowe skłaniają, by sięgnąć po coś, co przeniesie nas w inny świat. Mamy do tego święte prawo, taką misję literatura również w sobie niesie.

Pani Małgorzata mówiła jeszcze mnóstwo ciekawych rzeczy, dlatego niech żałują ci, którzy na to spotkanie nie przyszli. Atmosfera była bardzo ciepła i serdeczna. Na koniec można było zdobyć autograf pisarki oraz kupić jej najnowszą powieść „Zwyczajny facet”.